0
Z Gdańska Do 9 września 2014 18:21
Ktoś, kiedyś powiedział "wszystko co dobre szybko się kończy". To powiedzenie jest najlepszym odzwierciedleniem naszej pasji - podróży. Każda nasza wyprawa, wypad za miasto bądź przygoda kończą się zdecydowanie za szybko. Nie inaczej było w przypadku wyjazdu do Maroka, w którym spędziliśmy 17 marcowych dni (10-26.03.2014). Z uśmiechem na twarzy przyznaję, że niemal każdego dnia towarzyszyło nam słońce. W najcieplejszym dniu naszego pobytu termometr pokazał 34 st. C. Na marginesie wspomnę, że najlepszym czasem na wizytę w Maroku jest wiosna (marzec-maj). Temperatury są znośne, a zieleń budzącej się do życia roślinności ma niesamowity odcień.

Bilety do Maroka kupiliśmy z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Do Tangeru dostaliśmy się z Bydgoszczy przez Düsseldorf Weeze. Do Polski (Gdańska) wróciliśmy z Rabatu przez Londyn. Koszt biletów to 1100 zł (w tym bilety dla dwóch osób + jeden bagaż rejestrowany, na każdy z lotów). Do/Z Maroka lecieliśmy liniami Ryanair

Jak spędziliśmy niecałe trzy tygodnie w Maroku? Co zobaczyliśmy? Kogo spotkaliśmy? Co nas śmieszyło, a co wkurzało? Odpowiedź na te oraz wiele innych pytań znajdziecie w naszych relacjach.

Zapraszamy na Czarny Ląd...

Kevelaer - przystanek w drodze do Maroka

Gdańsk, godzina 3:15 - pobudka, szybki prysznic, kawa i w drogę. Prosto na dworzec kolejowy i do Bydgoszczy. Zaskoczyło nas nieco bydgoskie lotnisko – jest małe, bardzo małe. Dziennie odbywa się z niego tylko kilka lotów. Swoją drogą, ciekawe czy lotnisko jest rentowne?


Jedna z uliczek w Kevelaer - wszędzie są "święte" akcenty.


Plac, na który trafiliśmy zaraz po wyjściu z autobusu.


Dopiero 11:12, a już bardzo ciepło - czas na kawę i piwko.

Prosto z tego największego miasta w województwie kujwsko-pomorskim polecieliśmy do Dusseldorf Weeze. Na lot z Weeze do Tangeru musieliśmy czekać 6 godzin. Oczywiście nie zamierzaliśmy tego czasu marnować na zwiedzanie lotniska. Po krótkim rekonesansie co i jak w okolicy, ruszyliśmy do pobliskiego Kevelaer. Bilet autobusowy nie był najtańszy, ale warto było wykrzesać z kieszeni 9 euro (jest to koszt biletu w dwie strony) bo miasteczko okazało się naprawdę urokliwe. Zadbane uliczki, malownicze sklepiki. Odpicowane jak każde niemieckie miasto. Co ciekawe, w centrum miasta roiło się od sklepów z dewocjonaliami. Było to dla nas trochę podejrzane, więc jak tylko uzyskaliśmy darmowy dostęp do Internetu sprawdziliśmy o co chodzi z tymi sklepikami .Jak się okazało, Kevelaer to taka nasza Częstochowa. W miasteczku znajduje się Sanktuarium Matki Bożej Pocieszycielki Strapionych, do którego tłumnie przybywają pielgrzymi. Na marginesie dodam, że pogoda w Kevelaer była dla nas nadzwyczaj łaskawa. Przyjemnie było popijać kawkę w promieniach słonecznych i obserwować sielskie życie niemieckich emerytów (nie żebyśmy im zazdrościli) i budzącą się do życia przyrodę.


Wnętrze bazyliki w centrum Kevelaer.


Na placu obok bazyliki - widok z kawiarnianego ogródka.


Na placu obok bazyliki.

Czas spędzony w Kevelaer minął nam bardzo szybko. O godzinie 16:30 już siedzieliśmy w samolocie do Tangeru i czekaliśmy na start. Tego lotu nie można porównać do żadnego z wcześniejszych. Pasażerami w większości byli Marokańczycy, którzy okazali się bardzo niefrasobliwi i absolutnie nie mieli chęci wykonywania poleceń stewardów. Samolot jeszcze dobrze nie wystartował, a oni już stali w kolejce do toalety. Prośby o zajęcie swoich miejsc nie przynosiły żadnego rezultatu. Maszerowali to w jedną to w drugą stronę po samolocie, a obsługa w niemocy rozkładała ręce. Takie oto było nasze pierwsze zetkniecie z Marokiem – gwar, galimatias, nieład. Z niecierpliwością czekaliśmy na lądowanie w Tangerze. Zapowiadała się ciekawa wyprawa.

Ciąg dalszy nastąpi, a niecierpliwych zapraszamy na bloga zgdanskado.blogspot.com

Dodaj Komentarz